wtorek, 22 stycznia 2013

Wracam

Tak sobie myślę... jak często realizujemy nasze marzenia i ile jest prawdy w powiedzeniu, że "w życiu nie można mieć wszystkiego"?
A może można?
Nie chodzi mi o takie małe marzenia - nowa torebka, oczywiście ta jedyna :), przemalowanie kuchni, zrzucenie 5kg - chociaż w sumie marzenia to marzenia, małe - duże, co to za różnica. Myślałam o takich dużych marzeniach, takich, w które czasem nie wierzymy, o których rzadko mówimy i które totalnie zmieniają nasze życie. I my od początku wiemy,  że one  nas zmienią, dlatego trochę się boimy je realizować. A czasem boimy się bardzo i pozostają na zawsze tylko marzeniami.
Czemu nie idziemy na całość? Co nas powstrzymuje? Dlaczego wolimy wzdychać przed komputerem oglądając czyjeś domy? Tłumić z całej siły tą iskierkę zazdrości czytając o czyjejś pasji, sukcesie, miłości? Myśląc sobie, że przecież też bym tak chciała, że - boże drogi - ten ktoś właśnie realizuje moje marzenia i to na dodatek w nie moim życiu! I jeszcze się złościmy, no bo przecież - jakim prawem?
No i jak jest z tym życiem, można mieć wszystko, czego się chce, czy nie można? Czy pozostawanie bezgranicznie wiernemu sobie jest drogą do spełnienia?
Według mnie tak. Nie mam w życiu doświadczenia w niechodzeniu na całość. Wszystko, co mnie spotyka pokazuje, że jak się chce, to można i że warto. I że w gruncie rzeczy (chociaż bardziej pasuje "w duszy rzeczy") to jest naprawdę bardzo proste.
A Wy co myślicie?